„Już niedługo zostanie na nas nałożony podatek od ogrzewania domów.” „Każdy będzie płacił 45 euro za ogrzewanie domu.” Takie nagłówki krążą od jakiegoś czasu w polskim Internecie. Sprawcą zamieszania jest wprowadzany przez Unię Europejską system ETS2, następca ETS. Jeśli uwierzyłeś w te nagłówki, dałeś się nabić w butelkę, jak wielu Polaków. Dziś rozprawiam się z mitami i półprawdami narosłymi wokół ETS2. Ciekawe, które z tych mitów przyjąłeś za pewnik. Będzie również coś o kontrowersjach wokół programu.
Spis treści:
- O co chodziło w ETS?
- Gdzie trafiają pieniądze z ETS?
- Jakie zmiany wprowadza ETS2?
- Ile będzie kosztowało ETS2?
- O ile wzrosną rachunki?
- Kontrowersje związane z ETS2
- Tkwimy w błędnym kole
Zanim przejdę do szczegółowego omówienia, czym jest ETS2, muszę najpierw wspomnieć, czym była jego pierwsza część, czyli ETS. W końcu nie sposób dla właściwego zrozumienia fabuły obejrzeć drugą część filmu, nie znając pierwszej. Chociaż ja osobiście obejrzałam Terminatora 2 przed jedynką i jakoś ogarnęłam akcję, więc nie jest to reguła. Jednak zwykle lepiej trzymać się chronologii 😉 Ale koniec filmowych nawiązań, przejdźmy do konkretów.
O co chodziło w ETS?
ETS to nic innego jak Emission Trading System czyli po polsku system handlu emisjami lub uprawnieniami do emisji CO2. System działa w Unii Europejskiej już od 2005 roku. Celem inicjatywy było obniżenie produkcji dwutlenku węgla w Europie w 2012 roku o 5% w stosunku do roku 1990. W jaki sposób? Otóż firmy i przedsiębiorstwa, których działanie wiąże się z emisją do atmosfery szkodliwych gazów, zobowiązane są wykupić prawa do emisji przekraczającej limit. Limit określany jest na każdy rok i z każdym kolejnym jest niższy. Lista sektorów przedsiębiorstw objętych koniecznością zakupu uprawnień jest regulowana unijnymi przepisami. W pierwszej wersji ETS znajdowały się na niej m.in. elektrownie konwencjonalne (np. węglowe) i ciepłownie.
Wykup i sprzedaż uprawnień odbywa się na specjalnej giełdzie. Państwa członkowskie otrzymują pewną liczbę darmowych certyfikatów, które następnie mogą sprzedać. Cena certyfikatów podlega regułom rynkowym, dlatego ich wartość nie jest stała i zmienia się w czasie. Przykładowo 12 kwietnia 2024 roku cena uprawnienia wynosiła 63 euro, natomiast na początku roku było to 80 euro.
W tym miejscu chcę się rozprawić z mitem, jakoby jedne kraje kupowały tańsze uprawnienia od innych. Ceny na giełdzie podyktowane są popytem i podażą. Szczególnie często argument ten podają przeciwnicy Unii. Może i jej decyzje nie zawsze są racjonalne oraz logiczne, jednak w przypadku cen na giełdzie uprawnień nie ponosi ona żadnej winy.
Obecnie ETS stanowi jeden z ważniejszych filarów programu Fit for 55. Więcej o tym programie przeczytasz w tym artykule.
Gdzie trafiają pieniądze z ETS?
A co się dzieje z pieniędzmi, które państwo zarabia na sprzedaży uprawnień do emisji? W założeniu większość kwoty powinna być przeznaczona na inicjatywy proekologiczne, transformację energetyczną, wzrost efektywności energetycznej, inwestycje w OZE, transport niskoemisyjny (np. koleje) i redukcję emisji np. poprzez termomodernizację budynków. System EU-ETS jest mocno krytykowany przez polskich polityków mimo, że rząd na nich zarabia – w ciągu ostatnich lat było to około 90 mld złotych. W latach 2013-2021 budżet zarobił w ten sposób 51 mld zł, przy czym w samym 2021 roku – 25 mld zł.
Niektóre kraje Europy odrobiły lekcję i zainwestowały zarobiony kapitał w swój rynek wytwórczy i dystrybucyjny. Polska niestety do nich nie należy. Niewątpliwie, mimo pewnych wydatków w sferze energetyki, zmiany i modernizacje nie osiągnęły takiego poziomu, jaki mogłyby przy większym poziomie inwestycji. Efekt końcowy jest taki, że konsument płaci coraz więcej, m.in. za prąd, ponieważ firmy energetyczne przenoszą koszty kupna uprawnień na odbiorcę końcowego. W tym wypadku niekoniecznie zależy im na jakichkolwiek zmianach, ponieważ to nie one płacą. Szczegółowo o tym, dlaczego w Polsce system ETS przybrał formę kuriozum, przeczytasz a artykule pt. Patologie polskiej energetyki.
Jakie zmiany wprowadza ETS2?
System ETS w początkowych latach przyjął się w Europie na tyle dobrze, że w 2021 roku postanowiono wprowadzić w nim pewne modyfikacje. Najprościej mówiąc, będą one polegały na dodaniu nowych sektorów do listy podmiotów zobowiązanych do kupowania uprawnień do emisji. W ramach ETS2 na tę listę zostaną wpisane m.in. branża ciepłownicza, transport drogowy, transport morski oraz emisyjność budynków. Cel jest jeszcze bardziej ambitny niż poprzednio i zakłada obniżenie emisji CO2 o 42% w stosunku do poziomu z roku 2005. Szczegółowe zmiany zaprezentowano w unijnym rozporządzeniu z maja 2023 r.
Zmiany wejdą w życie w 2027 roku, lub jeśli ceny gazu będą wysokie, to w 2028 r. Szczegółową wartość ceny gazu umożliwiającą przeniesienie o rok wprowadzenia przepisów w życie podano również w unijnych dokumentach. Dodatkowo w pierwszym roku obowiązywania programu zostanie udostępnionych o 30% więcej uprawnień niż w latach następnych. Ma to ograniczyć prawdopodobieństwo skokowego wzrostu opłat.
Czas na obalenie kolejnego mitu. To nie osoba ogrzewająca dom węglem, gazem czy innym paliwem kopalnym będzie zobowiązana do kupowania odpowiednich uprawnień. Obowiązek ten spadnie na dostawców paliw. Jest to równoznaczne z tym, że opłaty ponoszone w ramach ETS2 przez odbiorcę końcowego nie będą podatkami. A więc nagłówki straszące o „nowym podatku od ogrzewania” są wierutną bzdurą i mają jedynie wzbudzić strach i dezinformację wśród obywateli.
Żeby nie wykluczać i stygmatyzować najuboższych gospodarstw domowych w Unii, jednym z kluczowych elementów jest utworzenie Funduszu Klimatyczno-Społecznego. Prawdopodobnie zacznie funkcjonować już w 2026 roku i będzie finansowany z aukcji uprawnień.
Ile będzie kosztowało ETS2?
We wstępie wspomniałam, że w doniesieniach pojawia się kwota 45 euro. Nieprawdą jest, że taka będzie kwota uprawnień do emisji w ramach nowego programu. Nie wiadomo również, skąd taka informacja pojawiła się w mediach. W unijnym dokumencie, o którym wcześniej wspomniałam, znalazł się zapis mówiący o maksymalnej cenie uprawnienia za tonę CO2 w pierwszych trzech latach obowiązywania ETS2 na poziomie 45 euro. Jest to jednak cena maksymalna, po której osiągnięciu wyemitowana zostanie pula darmowych uprawnień, mających zaniżyć cenę za emisję tony CO2. Tak samo jak w pierwszej wersji ETS, tutaj również będziemy mieli do czynienia z handlem uprawnieniami na giełdzie. Dzięki temu już teraz wiadomo, że ich cena będzie zmienna w czasie.
Jak nietrudno zgadnąć, mimo że opłatą w ramach ETS2 będą objęci dostawcy paliw, to z pewnością przerzucą oni tę odpowiedzialność na odbiorcę końcowego, podnosząc ceny za ogrzewanie oraz paliwo (tj. węgiel, olej, gaz). Dlatego faktem jest, że osoby ogrzewające domy paliwami konwencjonalnymi i użytkujące samochody zaczną ponosić większe opłaty po wejściu ETS2 w życie.
O ile wzrosną rachunki?
No dobrze – Unia ma ambitne i górnolotne plany, ale ktoś za to będzie musiał zapłacić. Tym kimś oczywiście będziemy Ty i ja. Chociaż nie każdy w równym stopniu. Najwięcej zapłacą ci, którzy ogrzewają domy paliwami kopalnymi, używają gazu do gotowania, jeżdżą samochodem spalinowym. Jakby nie patrzeć będzie to większość Polaków. Położenie geograficzne sprawia, że w naszym kraju wydatki na ogrzewanie są większe, ponieważ sezon grzewczy jest dłuższy. Dodatkowo lata opierania ciepłownictwa i energetyki o własne i importowane paliwa kopalne sprawiły, że utknęliśmy w bańce, z której trudno będzie wyjść. Szczególnie w obliczu podwyżek, które dodatkowo skomplikują sytuację.
O ile wzrosną nasze opłaty bazowe, jesteśmy w stanie policzyć znając aktualną cenę uprawnień oraz emisję CO2 z danego paliwa. Dla przykładu weźmy benzynę i załóżmy maksymalny koszt uprawnień na poziomie 45 euro:
- spalenie 1 litra benzyny emituje 2,31 kg dwutlenku węgla,
- koszt uprawnień dla jednego litra paliwa wyniesie więc:
Przy aktualnym kursie wymiany oznacza to wzrost paliwa o jakieś 46 groszy za litr.
Adekwatna sytuacja będzie na rynku ogrzewania. W sieci można już znaleźć raport pt. Analiza wpływu ETS2 na koszty życia Polaków autorstwa Wandy Buk i Marcina Izdebskiego. Znajdziemy w nim odpowiedź, o ile prawdopodobnie wzrosną ceny poszczególnych paliw oraz o ile wyższe będą koszty życia Polaków. Możemy z niego wyczytać m.in.:
- cena tony węgla w 2030 r. będzie o 560 zł, a w 2040 r. o 2954 zł wyższa niż w 2023 r.,
- dodatkowy roczny koszt ogrzewania budynku o pow. 100m2 o przeciętnym zużyciu węgla wyniesie odpowiednio w stosunku do średniej z 2023 r: w 2030 r. – 1905 zł, w 2040 r. – 10 045 zł,
- dodatkowy koszt ogrzewania analogicznego budynku gazem ziemnym wyniesie: 511 zł w 2030 r. i 2906 zł w 2040 r.,
- cena paliwa transportowego będzie w 2030 roku wyższa niż w 2023 roku o: 65 groszy dla diesla, 54 grosze dla benzyny i 38 groszy dla LPG.
Poniżej zamieszczam kilka tabel z ww. raportu. Zachęcam Cię również do zapoznania się z całością opracowania.
Kontrowersje związane z ETS2
Generalnie jestem orędownikiem proekologicznych inicjatyw, o ile mają one faktycznie dążyć do osiągnięcia zamierzonego celu. Niestety w odniesieniu do ETS2 jestem nieco sceptycznie nastawiona. Bo właściwie jaki jest cel Unii Europejskiej? Emisja redukcji dwutlenku węgla. To jest jasne. Natomiast zastrzeżenie budzi sposób realizacji tej idei. Przez założenia programu jesteśmy niejako zmuszani do inwestycji w pompę ciepła i samochód elektryczny jako jedyne alternatywy obecnie używanych narzędzi. A te mają szereg minusów:
- pompy ciepła i samochody elektryczne to drogie „zabawki”, na które nie wszystkich stać i które często potrzebują dodatkowych rządowych dotacji, żeby stały się opłacalne,
- polska energetyka nadal bazuje na węglu, co oznacza, że te „zielone” w założeniu rozwiązania będą zasilane w większości „brudną” energią elektryczną, zanieczyszczającą środowisko nie mniej niż ogrzewanie domu tym samym węglem lub przejechanie 100 km samochodem,
- stacji ładowania jest w Polsce zbyt mało, żeby mogły bez problemu obsłużyć zdecydowanie większą liczbę konsumentów niż dotychczas. Ponadto własna stacja ładowania zasilana z fotowoltaiki może być domeną ludzi mieszkających w domach jednorodzinnych, a nie mieszkańców bloków,
- budowa samochodów elektrycznych (szczególnie baterii) oraz ich późniejsza utylizacja są olbrzymim obciążeniem dla środowiska. Wiele materiałów to metale ziem rzadkich, pozyskiwanych w krajach Trzeciego Świata, z brakiem poszanowania natury oraz zdrowia i życia lokalnej ludności. Utylizacja na szeroką skalę nie jest na razie możliwa i/lub opłacalna. Dlatego po kilku latach eksploatacji taki samochód czeka podróż do Afryki lub Azji i spoczynek na „cmentarzysku” samochodów elektrycznych. Widać Europa jest ślepa na taką przyszłość i przyjmuje postawę „co z oczu, to z serca”.
To tylko część z problemów, jakie widzę wokół wprowadzenia ETS2 w życie. Niestety jest ich więcej. Z pewnością byłbyś w stanie podać kilka kolejnych, do czego zresztą zachęcam Cię w części komentarzy.
Tkwimy w błędnym kole
A gdzie są w tej sytuacji władze? Przez lata budżet hojnie korzystał z pieniędzy uzyskanych na sprzedaży uprawnień do emisji w ramach ETS. Pieniędzy, które płaciły zakłady energetyczne, podwyższając nam co chwila koszty energii elektrycznej. Pieniądze nie szły, jak było to zapisane w wytycznych programu ETS, na transformacje energetyczne i zmiany systemowe. Bez tych inwestycji utknęliśmy w błędnym kole patologii energetycznych: mamy przestarzały system bazujący na węglu – płacimy coraz więcej za certyfikaty – energia elektryczna kosztuje obywateli coraz więcej – wydatki na uprawnienia i podatki są na tyle dotkliwe, że nie starcza na transformacje.
Z takim podejściem nietrudno przewidzieć, który kraj w Europie będzie miał w dowolnie odległej przyszłości najdroższy prąd. I tym razem palma pierwszeństwa nie jest bynajmniej powodem do dumy i szansą na złoty medal.